środa, 4 lutego 2009

Katowice i ból pleców

Cała historia jest dosyć przydługa, napiszę tyle ile potrzeba. Dzisiaj byłam w Katowicach z najstarszym synem, który jest na 5 roku studiów,  studiuje w naszym mieście ale sprawy papierkowe załatwia na Akademii w Katowicach. Zapomniało mu się (albo nie chciało) załatwić dwóch ważnych zaświadczeń w odpowiednim czasie i aby nie skreślono go z listy studentów miał te WAŻNE dokumenty dostarczyć do dziekanatu do dzisiaj :), któż inny jak nie mama (czyli ja) mógł pomóc... Mam nadzieję, że przynajmniej syn będzie mi wdzięczny za to poświęcenie, wiadomo, wstałam 0 6 rano, 60 km w jedną, tyle samo w drugą stronę i wszystko oddane na czas :))) Tak w duchu sobie pomyślałam, siedząc w samochodzie na parkingu i czekając na jego powrót, że lubię załatwiać bardzo ważne sprawy mojego pierworodnego. Tzn pomagać. Nie jest to pierwsza ważna sprawa, sprawa nie cierpiąca zwłoki, od której zależała przyszłość M. Po powrocie spędziłam z córką i młodszym synem 2 godziny na siłowni, spocona i trochę spóźniona nie pojechałam już do firmy, nie wiem jak patrzyłyby moje pracownice jak pojawiłabym się w biurze o 14.00... Wolałam nie wiedzieć, po drodze do domu zabrałam męża i tegoż pierworodnego, który właśnie zdał 3 egzaminy (sesja), acha, bo zapomniałam dodać, że 'pędząc' z Katowic musiałam zdążyć przed 11.00 na uczelnię, M. miał ważne egzaminy ale ostatnie w tej sesji i w ogóle ostatnie w karierze studenckiej. Ufff ;) Tak reasumując dzień był udany, dzięki M. wstałam wcześniej, śpioch ze mnie ogromny, pogadaliśmy z synem w czasie drogi, zaliczyłam siłownię... Teraz czuję ból pleców, trochę przesadziłam z ćwiczeniami na pewnym urządzeniu, którego dotąd nie znałam. Idę spać. Dobranoc :)



Brak komentarzy: